Starczy wstępu, umówmy się że udajemy że przerwy nie było i opowieść podejmujemy tam gdzie została przerwana.
Tak więc przybyłem do Siem Reap z poznaną w busie dziewczyną z Irlandii. Jako że dziewoja posiadała kopię ubóstwianego przez młodych podróżników przewodnika Lonely Planet, postanowiliśmy poradzie ww. zaufać. Był to któryś z rzędu raz kiedy zaufałem całkowicie poradzie przewodnika i kolejny już kiedy tego pożałowałem. Hostel opisany kusząco jako tani, czysty, wygodny i zapewniający gościom darmowy internet okazał się wyglądać jak centrum handlowe z epoki stalinowskiej po ciężkim bombardowaniu artyleryjskim. Przynajmniej tak wyglądał z zewnątrz, nie mieliśmy odwagi sprawdzać jak jest w środku i czy przyobiecany internet faktycznie jest darmowy. Skończyliśmy tak jak kończyłem zwykle - w cichym, spokojnym i wygodnym hoteliku którego w przeowdniku nie było. Co ważne, mój pokój był wyposażony w bardzo sprawnie mielący powietrze wentylator sufitowy. To ważne bo, o czym chyba zapomniałem dotąd wspomnieć, w okresie mojego pobytu temperatura w Kambodży zależnie od pory dnia oscylowała od 30 do 40 stopni w cieniu. W południe w słońcu 50 stopni i brak wiatru.
Wieczorem wybrałem się na zakupy i dowiedziałem się czegoś istotnego - w Siem Reap panują australijskie ceny. Butelka wody mineralnej kosztowała średnio 0,70$, co może wydawać się kwotą niewielką ale kiedy cżłowiek wypija ponad 4 litry wody dziennie zaczyna być sporym wydatkiem. Kupienie czegokolwiek po lokalnej cenie jest prawie niemożliwe, całe miasto wydaje się wręcz zaprojektowane do wyciągania z turystów pieniędzy. Odkryłem na zakupach dwie rzeczy - po pierwsze, najtańszy sklep w okolicy mojego hostelu był stacją benzynową (serio, taniej było kupić tam niż w "supermarketach" dla turystów), po drugie Kambodża importuje z Australii genialne jogurty pitne o smaku czerwonej pomarańczy. Na tyle genialne że w późniejszym okresie mojego pobytu zaczałem przeliczać wszystkie wydatki na te jogurty, zostały moją prywatną walutą. Np: jeżeli nie kupię tej książki/nie pójdę na piwo/ nie kupię jakiejś pamiątki to ile jogurtowej ambrozji będę mógł nabyć w zamian? Wszystko co kosztowało powyżej trzech jogurtów nie miało szans, jogurty królowały moim budżetem niepodzielnie.
Następnego dnia wypożyczyłem rower, zabrałem ze sobą 3 litry wody i pojechałem zwiedzić wreszcie "ósmy cud świata", czyli świątynie Angkoru. Szybko nauczyłem się szanować wodę, pierwsze półtora litra zużyłem zanim dojechałem do pierwszej świątyni. Po drodze była ciekawa konstrukcja rzeczna - chyba stary młyn:
C.d. w następnym poście, już chyba starczy zdjęć jak na jednego posta.