W tym samym czasie znacznie rozsądniejsza dziewczyna z Irlandii na drugim końcu parkingu wynegocjowała spokojnie z innym kierowcą dokładnie tę cenę w którą amerykański buc celował - 20 tysięcy za osobę. Spokojnie, bez pośpiechu i złości, do celu. I dzięki niej dojechaliśmy do Mataram.
W którym ja i dwie Irlandki oddzieliliśmy się od reszty grupy bo nie mielismy ochoty szukać hotelu razem z Amerykanami. Problem pojawił się jednak tak czy siak - z początku wchodziliśmy do hoteli w trójkę i zawsze dowiadywaliśmy się że tylko najdroższe pokoje są wolne (a za nie rzecz jasna nie mieliśmy zamiaru płacić). Po kilku odwiedzonych hotelach i kilku podobnych odpowiedziach personelu zrozumieliśmy o co chodzi - hotele w Mataram wmawiają turystom że wolne są tylko najdroższe pokoje żeby naciągnąć ich na pieniądze. W obec czego zmieniliśmy strategię - poszedłem do kolejnego hotelu sam. Chwila rozmowy po indonezyjsku, kilka sprytnych pytań i z pewną niechęcią ale przyznali się że mają dwa wolne pokoje klasy ekonomicznej. Po kilkunastu minutach przekonali się że traktujemy ich jak równych sobie ludzi a nie czarnych służących niewolników (co zapewne uskuteczniał pewien Amerykanin) i od tego momentu wszystko było łatwe - w zamian za kilka papierosów przynieśli nam kolecję z pobliskiego warungu, przegadali z nami pół wieczora i załatwili transport na wyspy Gili... Ale stop, to wymaga rozwinięcia.
Wyspy Gili to trzy małe rajskie wysepki zaraz obok Lombok. W zasadzie wszyscy turyści którzy przyjeżdżają na Lombok robią to po to by popłynąć na Gili. Transport na nie jest jednak dość problematyczny, ponieważ przystań z której odpływają łodzie na nie znajduje się w słabo zaludnionej północno-zachodniej cześci Lombok. Oczywiście z pomocą przychodzą tu różne indonezyjskie biura podróży, ale - równie oczywiście - ceny są koszmarnie zawyżone. W Mataram łatwo znaleźć się pod wrażeniem że wszyscy mieszkańcy miasta co do jednego są agentami biur podróży. Najpierw kierowca który przywiózł nas z przystani do Mataram proponował nam bilety na travel do przystani na Gili za 75 tysięcy rupii. Potem w co drugim hotelu to samo. Więcej, widząc że chodzimy po ulicy szukając hotelu dwa razy zatrzymywali się przy nas motocykliści pytając zgadnijcie o co... oczywiście, o to czy mamy już bilety na Gili bo jeśli nie to możemy od nich kupić. Niektórzy po początkowej odmowie obniżali cenę do 50 tysięcy, jeden nawet do 40, ale to dalej było zbyt drogo - przystań jest tylko dwadzieścia kilometrów od Mataram. Czas na puentę - w naszym hotelu kupiliśmy te bilety za 27 tysięcy pięćset rupii, co jak się okazało nastepnego dnia było ceną uczciwą, bez marży - nasz kierowca był akurat szefem całej firmy i wytłumaczył mi że niezależnie od tego czy kupię bilet za 100 tysięcy, 75 tysięcy, 50 tysięcy czy 27 500, on zawsze dostaje tyle samo - 27 500 właśnie - reszta idzie do kieszenie sprzedawcy. policzcie sobie 27,5 tysiąca do 75 tysięcy - ponad 150 % marży, koszmar.
W każdym razie pojechaliśmy z samego rana w stronę przystani, widoki po drodze były cudne:
Na samej przystani musieliśmy się rozdzielić bo wybrałem na początek inną wysepkę niż one (są trzy do wyboru), Gili Meno. Za transport na wysepki służą długie łodzie, o takie, tylko że większe i z silnikiem:
Pierwszy dzień poświęciłem na spacer po całej wyspie:
Widok na Lombok z majestatycznym szczytem Gunung Rinjani (3700 m)
Jak widzicie Gili to prawdziwy raj, oszałamia zwłaszcza czystość wody:
Drugiego dnia planowałem popłynąć na Gili Trawangan ale postanowiłem zamiast tego wynająć maskę i płetwy i zobaczyć wspaniałe ponoć rafy wokół Gili... i powiem szczerze że się zawiodłem. Rafa koralowa to zawsze rafa więc oczywiście była piękna, ale w porównaniu ze wspaniałymi wodnymi ogrodami wysp Togian robiła kiepskie wrażenie. Wyraźnie mniej różnorodna i gorzej chroniona.
Wieczorem zdecydowałem się wrócić na ląd aby zdążyć w wyścigowym tempie obejrzeć kolejną wyspę - Flores. Tak więc kupiłem bilet na nocny autobus przez Lombok i Sumbawę (wyspa po drodze) aż do promu na Flores. Żałuję że nie zdołałem zobaczyć pięknych ponoć atrakcji północnego Lombok, zajęło by mi to niestety zbyt wiele czasu ze względu na kiepski transport publiczny. Ostatnie spojrzenie na Rinjani na wspinaczkę na którą się napalałem dopóki nie usłyszałem kosztu takiej wyprawy (400-500 zł za osobę):