sobota, 3 lipca 2010

Celebes, cz.5 - Wyspy Togian

Wróciłem już do Polski, czas więc kontynuowac opowieśc. Przybyłem więc do Ampany aby złapac prom na Togiany, a tamtejsza przystań okazała się byc miejscem całkiem ładnym:

Z Ampany płynie się promem do Wakai, największej osady na wyspach:

Gdzie przesiadamy się na motorówkę podstawioną przez hotele z okolicznych, niezamieszkanych wysp (albo wynajmujemy łódź u miejscowych rybaków i płyniemy gdzie chcemy, jeśli nas na to stac).
Dopływamy do hotelu i wiemy już że jesteśmy w raju:


Togiany są miejscem wielce oddalonym od jakiejkolwiek "cywilizacji", jednym słowem zadupiem, co jest zarazem ich największą wadą i największą zaletą. Wadą ze względu na oczywiste problemy z transportem, zaletą ze względu na brak jakichkolwiek zanieczyszczeń. Już kilkanaście metrów od brzegu zaczyna się niezwykle bogata i zdrowa rafa koralowa, która jest głównym magnesem przyciągającym ludzi w te rejony - większośc odwiedzających to zapaleni fani nurkowania. Mnie na nurkowanie nie było stac, ale na pływanie w masce i płetwach jak najbardziej tak i już tu widoki były oszałamiające. Nieco zbyt oszałamiające bo swoją o kilka godzin zbyt długą fascynację przypłaciłem mocno spalonymi przez słońce plecami. Cóż, warto było.
Brak zanieczyszczeń daje pole do popisu także naturze lądowej, drzewa pełne są ptaków a niekiedy można również natknąc się na bardzo już rzadkie kraby kokosowe:
Ten nie-do-końca-trzeźwy kolega powyżej to sławny Ali "Arak Attack", pracownik hotelu. Sławę i ksywę zawdzięcza pochłanianiu słowiańskich ilości araku (lokalna wódka). Od razu poczułem sympatię do niego i jego zapasów alkoholu... Był pierwszym i jedynym spotkanym przeze mnie Indonezyjczykiem który potrafił pic alkohol w ilościach których nie powstydziłby się student politechniki i stac po tym na nogach. Ze względu na moje spalone plecy nie byłem już w stanie cieszyc się z morza i plaży toteż przystałem na złożoną przez Alego propozycję przyłączenia się do jego wyjazdu. Otóż Ali brał następnego dnia wolne z pracy i jechał wynajętą łodzią odwiedzic rodzinę w wiosce Bomba na polbiskiej wyspie...:

Po drodze kupując półtora kilograma homarów, z których trzy zjadłem sam:

Bomba zszokowała mnie swoją czystością - było to najbardziej czyste i zadbane miejsce w Indonezji, mimo że wioska nie miała turystów, więc czystośc nie miała turystycznej motywacji. Mieszkańcy nie należeli też do żadnej dziwnej czystościowej sekty, byli zwykłymi muzułmanami takimi samymi jak Indonezyjczycy-brudaski w większości Indonezji. Niemniej, oto i Bomba:


Po wlaniu w siebie nieprzyzwoitych ilości araku z colą i limonką, odwiedzeniem wszystkich jego krewnych i przespaniu się w jego domu przyszedł mi czas pojechac do Wakai złapac prom i powrócic do indonezyjskiej rzeczywistości. I właśnie czekając na prom rozłożony pod palmą na perfekcyjnej plaży postanowiłem włączyc długo wyłączoną komórkę... i dowiedziałem się że dzień wcześniej nasz prezydent, generałowie, dyplomaci i na dodatek mój kochany wujaszek umarli w katastrofie lotniczej. Najbardziej surrealistyczny moment mojego życia. Napłynęło też do mnie kilkanaście sms-ów z kondolencjami od indonezyjskich znajomych, byłem bardzo pozytywnie zaskoczony ich reakcją.
W każdym razie z promu widoki były na tyle wspaniałe że dały mi na chwilę zapomniec o bezmiarze katastrofy:


Z promu zszedłem w Gorontalo na północnym Celebes, nie było tam niczego wyjątkowo ciekawego, może poza dośc dziwnie pokolorowanymi przydrożnymi ozdobami Wielkanocnymi - mnie to osobiście bardziej się kojarzy z "Pogromcami Wampirów" niż świętem życia:

Przejechałem przez północny Celebes aż do Manado, gdzie obejrzałem kawałek miasta, przespałem się i wsiadłem w samolot do Jakarty. Niczego wartego zdjęcia nie widziałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz