Tak więc po uprzednim zakupieniu czterech kilo cukru na prezent żeby się wprosic na stypę, wyruszyliśmy na nią na ekstremalnie starym motorze przewodnika. Oczywiście bez kasków, bo niby po co? Po drodze odwiedziliśmy jeszcze jedno interesujące miejsce, ale o tym później.
Na stypie zjawiła się ogromna ilośc gości, podejrzewam że z tysiąc. Wszyscy dawali podarki, poczynając od paczki papierosów a na świni z przenaczeniem na zarżnięcie kończąc, zależnie od rangi gościa. Niech zdjęcia powiedzą resztę:
Poniżej ketua adat - trudno przetłumaczyc nazwę tej funkcji na polski... coś jakby "wójt od przestrzegania tradycji". Człowiek ten zajmuje się pilnowaniem by wszystko odbywało się wedle wielowiekowych tradycji i żadne tabu nie zostało złamane. Przy okazji wygląda fascynująco:
Ten pan po prawej jakieś dwie sekundy (naprawdę błyskawicznie) przed tym jak zrobiłem to zdjęcie poderżnął temu byczkowi gardło. Ta czerwona struga przy jego głowej to chyba wszyscy wiedzą co...
Dzieci w tradycyjnych strojach na zakończenie. Później był poczestunek mięsem świeżo zarżniętych świń (spokojnie, najpierw to mięso upieczono), sam pogrzeb był dzień czy dwa później, kiedy byłem już w drodze do centralnego Celebesu.
A teraz czas na opisanie gdzie zabrał mnie przewodnik zanim pojechaliśmy na stypę. Otóż było to bardzo stare cmentarzysko, zupełnie nie uturystycznione. Tu mogłem zobaczyc prawdziwych Torajan, biednych i nie umiejścach mówic nawet po indonezyjsku, o angielskim nie wspominając. Biednych ale wesołych, wesołych i ciekawych przybysza szczerze, nie po to żeby wystawic rachunek. Cmentarzysko było nieużywane od dłuższego czasu ale dzięki temu zachowały się na nim bardzo stare rzeźbione trumny w kształcie łodzi, świń i byków. Ponoc niektóre mają po 200 lat. Ciekawsze jednak od samego miejsca było dotarcie do niego. Najpierw przejechaliśmy przez jedną nieturystyczną wioskę by wjechac na drogę która wyjaśniła mi czemu to miejsce nie jest uturystycznione - droga miała nachylenie uniemożliwiające wjazd motorem, a nawet wspinanie się na nią pieszo było piekielnie męczące (zwłaszcza z 4 kg cukru pod pachą). Na szczycie była druga wioska, ekstremalnie nieturystyczna, z bardzo sympatyczną szkółką:
A za wioską stare cmentarzysko:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz