sobota, 16 stycznia 2010

Post politematyczny

Przepraszam za kolejny miesiąc milczenia. Z jednej strony coraz więcej się w moim banduńskim życiu dzieje, ale z drugiej strony coraz mniej rzeczy wartych opisywania na blogu. Spowszedniało mi tu jednym słowem. Ze względu na nieznośne swędzenie w nogach zdecydowałem się wyruszyc na płn. Sumatrę jako że mam okazję - znajomy Uzbek który tam studiuje zgodził się żebyśmy zwiedzali razem. Tymże Uzbekiem jest Humoyon, kumpel Rady i Sanjara który ostatni miesiąc spędził na "wakacjach" w Bandungu, dzięki czemu miałem okazję go poznac. Tak więc jutro o 6 rano opuszczam (WRESZCIE!) Jawę i wyruszam na wyprawę ku jezioru Toba, krainie ludu Minangkabau, orangutanom w dżungli i byc może świrom z Acehu. Postaram się meldowac co kilka dni, a w razie gdyby to nie wypaliło, za dwa tygodnie będę z powrotem w Bandungu z ogromnym materiałem do wrzucenia na bloga.

Temat drugi - muzyka: Robię mam nadzieję sensowne postepy w grze na sulingu, byłem na festiwalu Tembang Sunda Cianjuran (arystokratyczna poezja śpiewana) i zrobiłem masę filmów z występów, ale niestety ich wrzucenie na youtube okazuje się przerastac możliwości mojego internetu. Rozpocząłem też kolekcjonowanie nagrań z tradycyjną muzyką które nie są dostępne w Europie, głownie na kasetach (wybór jest znacznie lepszy, na płytach wychodzą głównie lepiej się sprzedające a więc mniej interesujące rzeczy). Mam już 13 kaset i 7 CD, będzie duuuużo więcej.

Temat trzeci - Wigilia. Zorganizowaliśmy ją w moim pokoju wspólnie z Szymkiem, Zuzą i Claudio (Timorczyk, a więc katolik).
Zdobyliśmy w sklepie i z importowaną żywnością kilo szynki, kapustę kiszoną, ogórki konserwowe, łososia, dobry żółty ser, prawdziwy chleb i prawdziwe masło (te dwa ostatnie to prawdziwy cud). Do tego Zuzie udało się stworzyc BARSZCZ Z USZKAMI. Dośc partyzancki rzecz jasna, bez kwasu w barszczu i ziół w uszkach, ale po tylu miesiącach bez polskiej kuchni i tak był niebiańskim doznaniem, za co jej chwała! Obecny był również chłopak Zuzy, Indonezyjczyk. Lecimy ze zdjęciami:



Rzecz jasna kosztowało nas to wszystko fortunę, 400 000 rp (120 zł) za jedzenie dla pięciu osób (zwykły obiad dla jednej osoby to koszt 10 000 rp). Niemniej, warto było.

Temat trzeci - kilka zdjęc dla ludzi proszących o aktualne zdjęcia Jasia tudzież pytających czy dobrze się tu bawię:


I na zakończenie fotka kultowego Orang Tua - indonezyjskiego odpowiednika swojskiego jabola:

Pozdrowienia dla wszystkich, oczekujcie obszernych relacji z Sumatry w najbliższym czasie.