czwartek, 6 maja 2010

Celebes, cz.4 - Jalan Transsumatra, Tentena, etc.

Tak więc z Rantepao miałem zamiar udac się nocnym autobusem do centralnego Celebesu. Tylko że nie było nocnych autobusów. Toteż wkurzony stratą dnia na jazdę wsiadłem do klimatyzowanego (na szczęście) busa nie wiedząc jeszcze, co mnie czeka. A czekało mnie wiele, nie żałuję że autobus nie było nocny, w nocy bym tego nie zauważył. Tak naprawdę epickości całej podróży nie sposób oddac w sposób inny niż filmem. Toteż zrobiłem ich kilka i po powrocie do ojczyzny zuploaduję, ale tymczasowo to niemożliwe, indonezyjski internet mi na to nie pozwoli. W dużym uproszczeniu: Jechałem porządnym autobusem wyposażonym w klimatyzację, telewizor oraz... 3 puszczane w kółko płyty z północnocelebeskim popem. Po dziurawej drodze na krawędzi przepaści (spokojnie, były porządne barierki... no dobra, żartowałem, bez barierek.), wijącej się wśród gór na niebotycznych nieraz wysokościach i dostarczającej cudnych widoków. Niekiedy środek drogi złobił świeżo powstały strumień, kiedy indziej kamienie przy drodze informowały pocieszająco namalowanymi na sobie napisami że kilka miesięcy temu osuwisko doprowadziło tam do tragedii... Co tu dużo mówic, popatrzcie na widok z okna patrząc w dół:


Napis powyżej chyba nie wymaga tłumaczenia...
Dla pocieszenia, mosty są baaardzo solidnej konstrukcji:

Czas na widoki:
Powyżej góry nad chmurami i widok z okna w poziomie - jechaliśmy na poziomie tej chmury. Kto ma dobry wzrok ten kawałeczek powyżej chmury może dostrzec szybującego orła.
W autobusie oprócz mnie jechała jeszcze para Niemców i tłum Indonezyjczyków. Niemcy jak się okazało zdążali ku tej samej destynacji co i ja - wyspom Togian. Byli to ludzie nad wyraz sympatyczni i przekazali mi bezcenną informację - dwa dni później był w planie prom na wyspy, przez kolejne dwa dni nic, zero transportu. Oni jechali bezpośrednio do Poso, tam nocowali, łapali transport do Ampany gdzie spali by następnym rankiem wsiąśc na łódź. Moim planem było wysiąśc w Tentenie, obejrzec rankiem wodospad, popołudniem zawitac w Poso i wieczorem w Ampanie. Steffen stwierdził że on już na Togianach kiedyś był i nie wydaje mu się to możliwe. Odrzekłem "spotkamy się na promie, zobaczysz :)".
Ileż daje znajomośc indonezyjskiego. Okazało się to w praktyce nie tylko możliwe, ale wręcz łatwe, niepotrzebnie się spieszyłem pod wpływem jego ostrzeżeń.
W każdym razie nie uprzedzając toku opowieści: o godzinie 22 wysiadłem w Tentenie. Lonely Planet opisywał tylko kilka miejsc noclegowych w tym miasteczku, wszystkie o wiele powyżej mojego budżetu. Ale co mnie przewodnik, starczyło zapytac właściciela pierwszego sklepu przy przystanku by dostac pokój na zapleczu (z łazienką!) za 1/3 ceny pobliskich hoteli. Wstałem wcześnie i wynająłem ojeka (człowiek który podwozi nas na motorze, powiedzmy moto-taxi) by zwiedzic wodospad który był powodem mojego postoju. Zacny był to wodospad, wart spędzonego na dotarcie do niego czasu:

Następnie w pośpiechu złapałem bemo (długodystansowy angkot) do Poso. Bemo to było pełne lokalnych wieśniaków i ich worków ryżu i było samo w sobie przygodą. Zdaje się że żaden z pasażerów nie spotkał w życiu białego człowieka, a w każdym razie nie białego człowieka podrózującego tak jak oni. Jeden z nich po zorientowaniu się że mówię po indonezyjsku bardzo nieśmiało spytał "Permisi, tuan sedang pergi ke mana?" co wprawiło mnie w osłupienie bo oznacza mniej więcej "Przepraszam, gdzie waszmośc zdąża?" i zdania w takim stylu widywałem wcześniej tylko w starych książkach do nauki indonezyjskiego.
Po dotarciu do Poso dzięki pomocy życzliwego tambylca znalazłem biuro transportowe oferujące przejazd minivanem do Ampany. I okazało się że cały pośpiech był zbędny bo w Poso byłem już o 12, a minivan do Ampany odjeżdżał o... 17. Tak więc spędziłem pięc godzin siedząc w barze i nudząc się okrutnie.
Może nie okrutnie bo Poso to interesujące miejsce - jest to miasto sławne na całą Indonezję (wręcz swiat bo każdy przewodnik po regionie zawiera ostrzeżenie "podróżowanie po centralnym Celebesie jest potencjalnie niebezpieczne!") jako miejsce które omija się szerokim łukiem ze względu na zdarzenie sprzed kilku lat ochrzczonem mianem "incydentu Poso". Incydent Poso to zaś rozruchy religijne które pochłonęły życie wielu ludzi i zmusiły rząd indonezyjski do wysłania tu Polisi Militer (nie wymaga chyba tłumaczenia) by tubylców spacyfikowac. Polisi Militer wciąż w regionie jest wszechobecne i, pomimo że od dawna nie ma żadnych problemów, każda droga co kilka kilometrów ma posterunek policji kontrolujący samochody i spisujący numery rejestracyjne przejeżdżających.
Do Ampany do ampany dojechałem o 23, znalazłem miejsce do spania i poszedłem spac. Następnego dnia rano pojechałem do przystani promowej by zastac tam poznanych wcześniej Niemców, na ich "You've made it!" (udało ci się) odkrzyknąc "Of course I did!" (oczywiście że tak) i przybic im piątkę. Ale to już początek kolejnej opowieści, która prawdopodobnie napisze już po pworocie do Polski.

Bo teraz, moi drodzy, wybieram się w ostateczną wyprawę na trasie Samarinda - Jakarta - Kambodża - Tajlandia - Birma - Malezja - Jakarta - Timor - Flores - Lombok - Bali - Malang - Solo - Jogja - Bandung, która zajmie mi około półtora miesiąca i po której bezpośrednio niemal udam się do Polski.
Do usłyszenia i zobaczenia, uściski dla wszystkich!

wtorek, 4 maja 2010

Celebes, cz.3 - Tana Toraja (epilog)

Trzeciego, czyli ostatniego dnia mojego pobytu w Torajy wziąłem innego (tańszego, i jak się okazało lepszego) przewodnika żeby odwiedzic tradycyjny toradżański pogrzeb. Miałem to szczęście że akurat ostatniego dnia mojego pobytu jeden bogaty pogrzeb się rozpoczynał. Może opiszę pokrótce w ramach wstępu - Torajanie wywodzący się z arystokracji wedle tradycji nie mogą zostac pochowani jeżeli nie odbędzie się ogromna uroczystośc pogrzebowa na której zwierzęta zarzyna się całymi stadami. Największy prestiż mają bawoły i to wedle ich ilości liczy się "klasę" pogrzebu: 1-10 = biedny 10 - 30 = średni >30 (zdarza się i 200) = bogaty Jak łatwo mogą sobie wyborazic nawet najmniej powiązani z rolnictwem czytelnicy, "średni" pogrzeb kosztuje mniej więcej tyle co niezły nowy samochód. Jako że Indonezja nie jest krajem nadmiernie bogatym, a Toraja nie odstaje jakoś szczególnie bogactwem od średniej, rodzina na taki pogrzeb musi oszczędzac latami. W tym czasie denat czeka sobie zaformalinowany w domu (!), trzymają go w osobnym pokoju i zgodnie z nakazami tabu traktują jakby ciągle żył. To że pogrzeb się odbywa jest niejako sukcesem, zwieńczeniem długiego okresu oszczędzania, sprawia że jest to impreza znacznie mniej posępna niż nasze pogrzeby. Rodzina składając w końcu na wieczny spoczynek kilkuletnie zwłoki czuje zapewne raczej ulgę niż żal.
Tak więc po uprzednim zakupieniu czterech kilo cukru na prezent żeby się wprosic na stypę, wyruszyliśmy na nią na ekstremalnie starym motorze przewodnika. Oczywiście bez kasków, bo niby po co? Po drodze odwiedziliśmy jeszcze jedno interesujące miejsce, ale o tym później.
Na stypie zjawiła się ogromna ilośc gości, podejrzewam że z tysiąc. Wszyscy dawali podarki, poczynając od paczki papierosów a na świni z przenaczeniem na zarżnięcie kończąc, zależnie od rangi gościa. Niech zdjęcia powiedzą resztę:
Na początku ceremonii przeniesiono trumnę z ciałem denata (zauważcie że jest podobna w kształcie do pnia drzewa - może ma to związek z opisanymi wcześniej pochówkami w drzewach) z miejsca eksponowanego w miejsce jeszcze bardziej eksponowane - na pięterko specjalnego budynku. Niestety mój przewodnik nie umiał mi sensownie wytłumaczyc, dlaczego, szczególnie zainteresowanych zapraszam do użycia google.
Poniżej ketua adat - trudno przetłumaczyc nazwę tej funkcji na polski... coś jakby "wójt od przestrzegania tradycji". Człowiek ten zajmuje się pilnowaniem by wszystko odbywało się wedle wielowiekowych tradycji i żadne tabu nie zostało złamane. Przy okazji wygląda fascynująco:
Biedne świnki w oczekiwaniu na rzeź. A poniżej poleje się obiecana krew:

Ten pan po prawej jakieś dwie sekundy (naprawdę błyskawicznie) przed tym jak zrobiłem to zdjęcie poderżnął temu byczkowi gardło. Ta czerwona struga przy jego głowej to chyba wszyscy wiedzą co...

Dzieci w tradycyjnych strojach na zakończenie. Później był poczestunek mięsem świeżo zarżniętych świń (spokojnie, najpierw to mięso upieczono), sam pogrzeb był dzień czy dwa później, kiedy byłem już w drodze do centralnego Celebesu.

A teraz czas na opisanie gdzie zabrał mnie przewodnik zanim pojechaliśmy na stypę. Otóż było to bardzo stare cmentarzysko, zupełnie nie uturystycznione. Tu mogłem zobaczyc prawdziwych Torajan, biednych i nie umiejścach mówic nawet po indonezyjsku, o angielskim nie wspominając. Biednych ale wesołych, wesołych i ciekawych przybysza szczerze, nie po to żeby wystawic rachunek. Cmentarzysko było nieużywane od dłuższego czasu ale dzięki temu zachowały się na nim bardzo stare rzeźbione trumny w kształcie łodzi, świń i byków. Ponoc niektóre mają po 200 lat. Ciekawsze jednak od samego miejsca było dotarcie do niego. Najpierw przejechaliśmy przez jedną nieturystyczną wioskę by wjechac na drogę która wyjaśniła mi czemu to miejsce nie jest uturystycznione - droga miała nachylenie uniemożliwiające wjazd motorem, a nawet wspinanie się na nią pieszo było piekielnie męczące (zwłaszcza z 4 kg cukru pod pachą). Na szczycie była druga wioska, ekstremalnie nieturystyczna, z bardzo sympatyczną szkółką:

A za wioską stare cmentarzysko: