sobota, 15 stycznia 2011

Tajlandia, Cz.3 - Bangkok - Pałac królewski i inne cuda

Miało być "jutro" a skończyło się na trzech tygodniach przerwy, na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle że przy moich obecnych podwójnych studiach koniec semestru nie jest niestety okresem obfitującym w wolny czas.
Wracając do toku narracji - Oto pałac królów Tajlandii, którego część jest wciąż zarezerwowana dla aktualnego króla i niedostępna dla zwiedzających:


Pierwszym punktem zwiedzania jest przypałacowa świątynia, zawierająca najświętszy artefakt w Tajlandii - szmaragdowego Buddę:

W mieszczącym Szmaragdowego Buddę głównym budynku świątyni nie wolno zrobić zdjęć, ale zrobienie zdjęcia przez otwarte drzwi jest już teoretycznie legalne. Kilkunastokrotny zoom w aparacie czasami się przydaje:


Po zwiedzeniu świątyni przechodzimy jeszcze obok pałacowych gwardzistów na służbie:

I zostajemy oszołomieni widokiem samego pałacu:



Ta piękna konstrukcja powyżej powstała ponoć w wyłącznie jednym celu - ułatwiała królom dosiadanie swoich słoni. Poważnie, to taka jakby "nieco" ozdobna drabina. A oto i tron królewski, jeden z kilku zresztą:

Dziewięciowarstwowy parasol ponad tronem jest jakimś pozytywnym symbolem, zapomniałem już czego dokładnie. W całym kompleksie pałacowym widać dbałość o detale, nawet latarnie są piękne:


Po pałacu królewskim poszedłem zobaczyć pobliską kaplicę centrum miasta. Otóż Bangkok, podobnie jak rzekomo każde tajskie miasto ma kaplicę mieszczącą symboliczny środek miasta - gigantycznego, pozłacanego, stylizowanego.... phallusa. Tak, moi drodzy, mówiąc potocznie - wielkiego złotego wacka. Idea jest przegenialna i myślę że dobrze byłoby ją przeszczepić na rodzimy grunt - postawienie odpowiednio dużego i odpowiednio błyszczego phallusa na środku izby sejmowej pomogłoby może naszym politykom nabrać trochę zdrowego dystansu do swojej działalności.
Już bez zbędnych opisów, Wielki Wacek Bangkoku:

Przy okazji miałem okazję zobaczyć zwykłych Tajów w czasie modlitw:

I niskobudżetowy spekatakl z muzyczną oprawą małej tradycyjnej orkiestry. Takie mini przedstawienia przy kaplicach i świątyniach zamawiają Tajowie by podziękować niebiosom za spełnienie ich próśb:


Zapomniałem jeszcze wspomnieć że Bangkok tak naprawdę nie nazywa się Bangkok. Bangkok to nazwa wioski która stała na miejscu obecnej stolicy przed jej założeniem i świat używa jej do tej pory ponieważ... Europejczykom nie chciało się aktualizować map i nie odnotowali zmiany nazwy. Autentyczna pełna nazwa Bangkoku to "Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Yuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Phiman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit" co ponoć oznacza "Miasto aniołów, wielka metropolia, niezniszczalne wieczne miasto-klejnot boga Indry, wielka stolica świata pobłogosławiona dziewięcioma bezcennymi klejnotami cnoty, radosne miasto przepełnione wspaniałością swego królewskiego pałacu który podobny jest niebiańskiej siedzibie w której panuje odrodzony bóg, miasto ofiarowane przez Indrę i wybudowane przez Vishnukarmę". Brzmi skromnie, przyznacie.
W każdym razie na Kaplicy Miejskiego Filaru (oficjalna nazwa złotego wacka) zakończyłem zwiedzanie Bangkoku i jeszcze tego samego wieczora pojechałem do Ayutthayi, czyli ruin poprzedniej stolicy Tajlandii, podbitej, złupionej i spalonej przez Birmańczyków w 1768 roku. O czym opowiem w następnym odcinku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz