poniedziałek, 5 lipca 2010

Pożegnalne zebranie Darmasiswy 2010 - Borneo

Tak więc wróciłem do Bandungu, gdzie czekała na mnie praca, dziewczyna, znajomi i zajęcia gry na flecie... Wszystko czekało. Czekały też przygotowania do wyjazdu, zaplanowanego na po spotkaniu Darmasiswy, czyli po połowie maja. Tymczasem Sanjar, mój kumpel Uzbek zdecydował się wrócic do ojczyzny przed owym spotkaniem i na kilka dni przed powrotem zafundował sobie dośc dramatyczną końcówkę. Szczegóły są jego prywatną sprawą, dośc powiedziec że musiałem mu pomóc dając mu nocleg w swoim pokoju. Na pamiątkę jest zdjęcie:

Przygotowałem się więc do wyjazdu i pomogłem Sanjarowi w przygotowaniach, zakupiłem zapas sulingów żeby miec na czym cwiczyc granie po powrocie do Polski, powkurzałem się na beznadziejną organizację spotkania (do ostatniej niemal chwili nie wiedziałem ktorego dnia i o której godzinie odlatuję), pożegnałem Sanjara i wszystkich mieszkańców mojego kosu, po czym odleciałem w końcu na Kalimantan (znaczy się Borneo).
Ministerstwo Edukacji w Indonezji ugościło nas w luksusowym hotelu w Samarindzie, miejscu w którym studiowała inna studentka darmasiswy z Polski - Gosia. Zjechała się więc do Samarindy ponad setka zagranicznych studentów, jak to któs (zdaje się Gosia) ujął "to miasto nigdy wcześniej nie widziało tylu białych na raz". W ramach "programu kulturalnego" zabrali nas do wioski miejscowych "tubylców", czyli Dajaków. Szkoda tylko że do niezwykle skomercjalizowanej wioski. Niemniej, jako że nie miałem okazji dotrzec do bardziej autentycznych Dajaków, kilka zdjęc wrzucę żebyście mieli szansę zapoznac się z ich kulturą:


Naprzeciwko tradycyjnego "długiego domu" w którym był występ ustawiony był cały rząd straganów z pamiątkami. Wsród sprzedawców była jedna wyjątkowo "autentyczna" z wyglądu Dajaczka (wytatuowane ręce, wydłużone uszy). Niestety, wiedziała że jest jedyna taka w wiosce i zyczyła sobie 10 zł od zdjęcia. Jednakże ja posiadam aparat z porządnym zoomem więc płacic nie zamierzałem. Po kilku próbach udało mi się ją nieźle uchwycic, przy okazji uwieczniając jak Husni (mój nauczyciel-opiekun) płaci tej babie 10 zł. Bezcenne:

Potem mieliśmy czas wolny przed wieczornymi występami (studenci mieli prezentowac czego się w Indonezji nauczyli, ja się na szczęście wykręciłem), więc była okazja strzelac wspólne fotki:

Gosia, Kumush, autor
Aya i Gosia ubrane już do swojego "dajackiego" występu, razem z Kumush.
Dla ciekawskich - Kumush jest z Uzbekistanu, Aya z Japonii.
I przyszedł w końcu czas na gwóźdź programu - występy studentów. Z początku wszystko stało na poziomie licealnej akademii (dobre, stroje były ciekawsze)... aż tu znienacka pojawił się Czech którego występ skomentowałem
w szoku mówiąc "Niesamowite, on się naprawdę czegoś nauczył!". Był w balijskim stroju więc wyglądał na zatwardziałego geja, ale kunsztu artystycznego nie można mu było odmówic. Pozamiatał chłopak, po prostu.
Po jego występie poziom ogólny nieco się podniósł, choc tego wieczora nikt go już nie przebił. Następni w kolejce byli darmasiswowcy z Anglii i Meksyku studiujący na STSI w... Bandungu. Właśnie panie Husni, czemu nam pan nigdy ani słowem nie wspomniał że są jacyś inni darmasiswocy w Bandungu oprócz mnie i Uzbeków?
Występował również Malang. Haniu, proszę, nie szukaj na mnie zemsty za opublikowanie tego zdjęcia :F


Na Bali studiowało więcej ludzi, więc:

Chyba starczy zdjęc. Zapomniałem wspomniec o koszulkach jakie wszyscy dostaliśmy, a które możecie podziwiac na moim wspólnym zdjęciu z Gosią i Kumush. Widzicie tę naszywkę z chopkiem na koniku? Ależ tak, to logo Ralpha Laurena. Oryginalne? Ależ skąd. Koszulki z ewidentną domieszką poliestru cuchnące farbą na kilometr. Rząd indonezyjski rozdaje zagranicznym gościom podrobione koszulki... gratulujemy konceptu. Zwłaszcza w przypadku studentów z Francji i Włoch którzy za "próbę wwozu podrobionych ubrań" mogą dostac na lotnisku ciężką grzywnę, tylko dlatego że chcieliby miec pamiątkową koszulkę. Tak jakby nie dało się kupic zwykłych koszulek polo bez "marki" i na nich nadrukowac.

Do tej pory brakuje w tej relacji jeszcze jednego - opisu Borneo. Więc zacznijmy - odłóżcie w kąt romantyczne wyobrażenie dzikich niezbadanych dżungli. Borneo ma więcej wspólnego z Górnym Śląskiem niż z Amazonią. Miasta są takie same jak wszędzie w Indonezji a ilośc kopalń, przemysłowych tartaków i innego syfu przekracza wszelkie normy. Gdzieś tam w głębi wyspy ponoc są jeszcze dziewicze, nietknięte piłą łańcuchową lasy, ale dotarcie do nich trwa kilka dni więc sobie odpuściłem.
Człowiekowi łatwo narzekac ale powinien pamiętac że kiedyś cała Europa była jak puszcza białowieska... ale już nie jest. W pewnym uproszczeniu to co Indonezyjczycy robią teraz z Borneo my już wieki temu zrobiliśmy w Europie i nazywaliśmy to "rozwojem". Smutne ale prawdziwe.

Z Borneo poleciałem (na koszt rządu oczywiście) do Jakarty i aby nie tracic czasu i pieniędzy prosto stamtąd do Singapuru i dalej do Bangkoku. Ale to już temat na kolejnego posta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz