środa, 7 lipca 2010

Kambodża cz.1 - Siem Reap, jak również Singapur mimochodem i tajskie zamieszki

Tak więc zostałem wypuszczony z Indonezji i poleciałem do Singapuru. Tamże spędziłem 6 godzin, ale niestety w nocy, toteż nie widziałem prawie niczego - czytaj lotnisko i to co można zobaczyc sprzed jego wyjścia. Zdjęc nie ma ale będzie opis - otóż lotnisko w Singapurze jest niesamowite! Pominę ogromne rozmiary i dobry design by przejśc do tego co każdego Polaka zainteresuje najbardziej ( ;-) ) - gratisów. Otóż lotnisko to funduje pasażerom darmową wodę pitną z dystrybutorów przy łazienkach, darmowy internet bezprzewodowy, darmowe stanowiska komputerowe z internetem oraz... darmowe maszyny do masażu stóp. Zabrakło tylko darmowego jedzenia abym zapragnął zamieszkac tam na dłużej. Singapur z perspektywy lotniska był.. cóż, duży, wysoki, zagęszczony i jasno oświetlony. Ot, metropolia. Gdybym miał szczęście zmieniac lot w godzinach dziennych byłbym więcej zobaczył, albowiem lotnisko funduje też darmowe wycieczki busem po mieście.

Rano odleciałem do Bangkoku, który był akurat w trakcie zamieszek. Tutaj mała dygresja - chciałbym by wszyscy czytelnicy przypomnieli sobie teraz co można było usłyszec na temat w Europie... Że jest niemalże wojna domowa, że obcokrajowcy są ewakuowani, że wszystkie ambasady odradzają jakiekolwiek wyjazdy do Tajlandii... A jak to wyglądało w rzeczywistości? Tak jak przewidywałem, w jednej dzielnicy którą filmowały wszystkie agencje informacyjne było autentycznie źle i unosił się znad niej wiele mówiący dym, ale tymczasem w pozostałych 80% Bangkoku i 99% Tajlandii toczyło się zrelaksowanym tempem zwykłe życie, czego rzecz jasna nikt nie filmował ani nie opisywał. Nie od dziś wiadomo że nieoficjalne motto wszelkich programów informacyjnych brzmi "dobra wiadomośc to żadna wiadomośc". O tym że 99% Tajlandii było takie jak zawsze, czyli znacznie bezpieczniejsze niż polskie osiedla po zmroku, nikt nie wspomniał, ale tym że 1% opanowany był przez zamieszki podniecali się wszyscy.
Ja zaś nie mając pewności czego się spodziewac (trudno było dotrzec do rzetelnych informacji na temat sytuacji w Bangkoku) postanowiłem pojechac najpierw do Kambodży, a do Tajlandii wrócic później. Na lotnisku okazało się że co prawda tajska wiza jest dla Polaków za darmo (moc paszportu UE), ale wymagają zdjęc, których nie miałem. Tym samym zostałem zmuszony do zapłacenia kilkudziesieciu złotych za zrobienie ich na lotnisku, jak również wybrania pieniędzy z bankomatu. Dzięki czemu zetknąłem się po raz pierwszy ze złodziejstwem tamtejszych banków, które później okazało się byc powszechne - otóż banki tajskie naliczają sobie 12 zł od wybrania pieniędzy (do tego należy doliczyc stratę na przeliczaniu pieniędzy i haracz dla macierzystego polskiego banku), ale przynajmniej pytają czy się na to zgadzasz. W Kambodży ze złodziejstwem się już nie kryją - pierwszą rzeczą jaką wyświetla bankomat po włożeniu do niego karty jest komunikat "właśnie potrąciliśmy Ci 4 dolary za usługę". Czy jest opcja "nie, nie płacę, oddaj kartę"? Ależ oczywiście że nie ma. Jak pułapka, nawet sprawdzic stanu konta za darmo nie można.
Wracając do toku opowieści - wziąłem shuttle busa z lotniska na wschodni terminal autobusowy Bangkoku, żeby złapac busa na granicę z Kambodżą. Po drodze widziałem kilka barykad z opon, ciężarówkę pełną żołnierzy i dym unoszący się znad dzielnicy biurowej. Oraz sporo normalnego życia i zaskakująco czyste ulice. Nie wiem czy ma to związek z religią (skłonny jestem zakładac że ma), ale bez wątpienia należy w tym miejscu nadmienic że Tajlandia na tle Indonezji jest krajem czystym wręcz wyjątkowo.

Żołnierze w drodze na "front"

Wsiadłem do odpowiedniego busa i po kilkugodzinnej podróży wśród przygnębiająco płaskiego i nudnego krajobrazu (który był zapowiedzią tego jaki mają w Kambodży) trafiłem nad granicę, załatwiłem wszelkie bzdurne formalności i zostałem powitany przez taką oto bramę:


Za bramą widac kasyna wybudowane dla zamożnych Tajów w "strefie buforowej" - już za "oficjalnym" początkiem Kambodży, ale jeszcze przed kontrolą paszportową. Hazard jest w Tajlandii nielegalny, w Kambodży chyba zresztą też, ale Khmerowie potrzebują tajskich pieniędzy. Przenocowałem w obleśnym "hotelu" posiadanym przez rodzinę Chińczyków, po czym poszedłem łapac busa do Siem Reap - czyli bazy wypadowej do osławionych ruin Angkoru. Dla niezazanajomionych z tematem - są to ruiny ogromnego miasta, stolicy dawnego khmerskiego imperium, w swoim czasie największego miasta w regionie. Wybudowano je w przybliżeniu w okresie naszego średniowiecza (800 - 1300) i stanowią bez mała największą atrakcję turystyczną Azji Płd-Wschodniej. Każdy kto ma na półce książkę w stylu "Cuda Świata", "100 Miejsc które musisz zobaczyc przed śmiercią", itp. niech poszuka sobie hasła "Angkor", tam znajdzie więcej informacji. Po drodze zobaczyłem swoją pierwszą khmerską światynie, co oczywiście uczciłem zdjęciem:


Myślę że Angkor zasługuje na oddzielny post, więc miejsce w tym wykorzystam na wstęp ogólny do Kambodży:
Kambodża jest małym krajem, którego rodowitych mieszkańców nazywa się Khmerami. Jak już pisałem, w okresie naszego średniowiecza Khmerzy ci byli posiadaczami ogromnego imperium które rządziło i dzieliło w regionie, i które około 600 lat temu w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach upadło. Potem nastąpiły długie czarne wieki, okupacje wietnamskie, tajskie i francuskie, wreszcie pod II WŚ upragniona niepodległośc. Z pokoju nie dane im się było jednak długo cieszyc, bo niedługo rozpoczęła się rewolta "Czerwonych Khmerów", o których słyszał prawie każdy, ale może nie każdy wie o co im chodziło. Otóż Czerwoni Khmerzy była to grupa *bardzo* radykalnych komunistów, którzy wierzyli że Kambodża może powrócic do dawnej glorii jeżeli "zrzuci jarzmo" kapitalizmu i kapitalistycznego myślenia i dokona swoistego resetu - tzn. powróci do zmasowanego rolnictwa i budowy ogromnych przedsięwzięc irygacyjnych siłami niewolników. W praktyce wyglądało to tak że Pol Pot i jego koledzy wprowadzili rządy terroru (szczególnie zniesławiły się oddziały fanatycznych dzieci i nastolatków), wymordowali około 1/4 populacji Kambodży, przede wszystkim każdego kto w jakikolwiek sposób wyglądał na intelektualistę (okulary albo brak bąbli na rękach oznaczały wyrok śmierci), zlikwidowali pieniądze (!), telewizję, radio i gazety, zlikidowali miasta (!) i całą ich ludnośc (a raczej tę częśc owej ludności której nie zabili od razu) zmusili do niewolniczej pracy przy bezsensownych projektach hydrotechnicznych. Po kilku latach takiej zabawy nawet wietnamscy komuniści stwierdzili że miarka się przebrała i swoją inwazją zmusili Pol Pota i koleżków do nawiania w góry na zachodzie kraju. Rozpoczęła się znów wieloletnia wojna domowa, w wyniku czego kraj został zrujnowany jeszcze bardziej a Kambodży do dziś jest jednym z najbardziej zaminowanych krajów świata. Pol Pot koniec końców umarł kilkanaście lat temu a niedługo później niedobitki jego oddziałów zostały zmuszone do kapitulacji. Rozpoczął się nareszcie dla Kabodży czas pokoju, ale długo jeszcze potrwa zanim archeolodzy znajdą wszystkie masowe groby, a gospodarka i społeczeństwo dojdą do normalności po tak niewyobrażalnych zniszczeniach.
Chciałbym tu jeszcze wymienic jeden z powodów dla których nie lubię Tajlandii - otóż kiedy Pol Pot prowadził wojnę partyzancką na zachodzie kraju, Tajlandia mu pomagała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz