Aż w końcu, po opróżnieniu niezliczonych butelek z napojami i przepedałowaniu kilkudziesięciu kilometrów, dotarłem do centrum parku archeologicznego i tym samym jego największych atrakcji. Doświadczyłem przy okazji interesującego fenomenu. Otóż stojąc w miejscu pociłem się bardziej niż jadąc na rowerze. W zasadzie to im szybciej jechałem na rowerze, tym MNIEJ się pociłem. Wszystko ze względu na nieludzkie temperatury i brak wiatru - jazda na rowerze była jedynym źródłem ożywczego powiewu powietrza.
Bayon:
Ta Prohm (znana niektórym z filmu Tomb Raider):
I wreszcie wisienka na torcie - wielki Angkor Wat, najpierw otaczająca go fosa, potem mur i brama, i wreszcie sama światynia:
Następnego dnia rano pojechałem zwiedzić kilka pozostałych świątyń, które okazały się niczym nie wyróżniać na tle wcześniej widzianych - toteż nie będę dawał ich zdjęć, myślę że czego jak czego ale zdjęć już na dziś dosyć. Popołudnie spędziłem regenerując siły po dwóch wyczerpujących dniach w rowerowym siodełku.
I tym sposobem zwiedziłem w ciągu dwóch bardzo intensywnych dni zabytki na których zwiedzenie ponoć potrzeba co najmniej trzech dni. Inna sprawa że pewnym kosztem - pierwszego dnia w ciągu 10 godzin które spędziłem na dworze wypiłem około 6 litrów płynów, tylko raz się wypróżniając i wciąż czując suchość w ustach. W sumie od rana do nocy wypiłem tamtego dnia prawie 8 litrów, a wypiłbym więcej gdyby nie ceny napitków. Kambodży w maju odwiedzać szczerze NIE polecam, ze względów klimatycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz