środa, 29 grudnia 2010

Kambodża, Cz.5 - Battambang

Po zregenerowaniu sił, kolejnego dnia rano wyruszyłem autobusem w drogę powrotną do Tajlandii, w której w między czasie robiło się co raz spokojniej. Zamiast udać się bezposrednio nad granicę postanowiłem zatrzymać się po drodze w zachwalanym przez przewodniki mieście Battambang. I bardzo się cieszę że tak zrobiłem, bowiem po odpychająco turystycznym Siem Reap wreszcie miałem okazję doświadczyć autentycznej Kambodży. Miasto było ewidentnie biedne, ceny były znacznie niższe a ludzie mniej przyzwyczajeni do widoku turystów. I przede wszystkim - to było prawdziwe, funkcjonujące khmerskie miasto, a nie rezerwat zaprojektowany do dojenia turystów z pieniędzy (jakim jest Siem Reap).
Ale najpierw zdjęcia z podróży:

Znak z tyłu autobusu z niewiadomego powodu zabraniał jeść ryż:
Krajobraz Kambodży nie jest zbyt pasjonujący:

Hotel w którym się zatrzymałem był bardzo stary i bardzo prowizoryczny, ale w zamian bardzo nastrojowy i pełen interesujących ludzi. Widoki na ulice typowego jak sądzę khmerskiego miasta:


I w bonusie coś czego dotąd nie było bo moje indonezyjskie łącze internetowe na to nie pozwalało - nagranie video z przejażdżki po Battambang:



Wynajałem przewodnika z motocyklem żeby zwiedzić okoliczne atrakcje, które okazały się być niezbyt pasjonujące. Jednak sam dojazd do nich dał mi okazję zobaczyć wiele prawdziwej Kambodży, dzięki czemu wycieczka ta podobała mi się bardziej niż (nieco moim zdaniem przereklamowane) świątynie Angkoru. Niech zdjęcia opowiedzą resztę:


kaplica na dnie jaskini

Tradycyjny dom khmerski, przestrzeń pod domem jest wykorzystywana jako zacieniona strefa sjesty - po południu widzi się całe rodziny kryjące się przed żarem na rozpiętych pod domem hamakach.


I znów jaskinia, tym razem świątynia ku czci ludzi zamordowanych w tej jaskini przez czerwonych khmerów.


transport prowizoryczny, ale chyba skuteczny

W Kambodży panuje jakaś wariacka moda na stawianie wszędzie znaków deklarujących przynależność partyjną. Przejeżdżając przez byle zabitą dechami wiochę mija się co najmniej kilka tablic różnych partii. Są dosłownie na każdym rogu.


Kapliczki duchów opiekuńczych natury, takie same jak w Tajlandii.


Następnego dnia rano nadszedł czas wyruszyć z powrotem do Tajlandii. Na terminalu autobusowym spotkałem jeszcze sympatycznego mnicha który udawał się na studia teologiczne do Tajlandii i zrobiłem pamiątkowe zdjęcie najmniej wartościowym banknotom jakie w życiu widziałem:


Te banknoty są w sumie warte 40 groszy. Serio, nie żartuję.

Tak więc wsiadłem w odpowiedni autobus i dojechałem nad granicę z Tajlandią, gdzie czekała mnie bardzo niemiła niespodzianka. Ale o tym już w następnym odcinku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz