(tradycyjne grobowce, im więcej pokoleń następców zdążył się doczekac denat przed zejściem, tym więcej pięter)
Około południa dotarliśmy do skansenu, akurat na czas by obejrzec występ tradycyjnego zespołu muzyczno-tanecznego. W związku z tym czas na krótki wstęp kulturalny:
Prowincja Sumatra Północna, a zwłaszcza okolice jeziora Toba, są zamieszkane przez Bataków. Jest to ludek powszechnie nielubiany przez pozostałe indonezyjskie grupy etniczne, po części zasłużenie (patrz mój wczorajszy komentarz nt. kierowców becaków w Medanie), po części ze względu na uprzedzenia - Batakowie najdłużej w tym regionie pozostali "barbarzyńcami". W związku z tym nie dotknęła ich XVI wieczna fala Islamu w regionie i dzięki późniejszym niemiecko-holenderskim misjom w większości są chrześcijanami. Przykłady tradycyjnych domów i grobów macie powyżej, co jeszcze... Batakowie, podobnie jak niemal każda narodowośc w Indonezji, są Austronezyjczykami (grupa kulturowo-językowa rozciągająca się od Sumatry do Hawaji i od Filipin do Nowej Zelandii), z tym że w przeciwieństwie do większości tychże narodów zachowali swoja pierwotną kulturę w stanie niemal nietkniętym obcymi wpływami. W związku z tym podobieństwo do kultur Pacyfiku, zwłaszcza Maorysów, jest uderzające, szczególnie w rzeźbie.
(dziób królewskiego canoe)
Muzyka jest gdzieś pomiędzy Gamelanem a Pacyfikiem, tradycyjna orkiestra nazywa się Gondang, a nazwę swą bierze od wiodącego instrumentu - dośc unikatowego zestawu strojonych bębnów.
Tradycyjny element stroju nazywa się Ulos, jest mniej więcej rozmiaru ręcznika i przewiesza się go przez ramię.
Niestety, artyści bardzo wyraźnie odbębniali codzienną pracę zarobkową i nie czerpali z niej szczególnej radości.
I jeszcze filmik z tegoż wystepu, mam kilka, ale mój net nie pozwala mi ich zuploadowac więc posłużę się znalezionym na youtubie filmikiem z dokładnie takiego samego występu:
Następnie skierowaliśmy się w stronę północnego skraju "wyspy" - po drodze było "źródło siedem smaków" i "japońska jaskinia" o które zahaczyliśmy - oba okazały się kompletnie niewarte uwagi, ale za to droga była piękna:
Następnie wjechaliśmy na górę blisko przesmyku z której widok był oszałamiający. Był tam również "królewski dwór", w mojej opinii niewart uwagi. Toteż widoki:
Następnego dnia wynajęliśmy rowery (błąd, bardzo duży błąd, po łatwości jazdy na motorach zapomnieliśmy jak górzysty jest teren) i resztkami sił dotarli do drugiego kluczowego muzeum, w którym udało mi się zakupic Ulos za 1/4 zwykłej ceny. Muzeum może się poszczycic zachowanymi kamiennymi "meblami" rady starszych i autentycznymi wnętrzami tradycyjnych domów.
Dnia następnego przystąpiliśmy do kolekcjonowania oleh-olehów (nieprzetłumaczalny zwrot określający pamiątki należne według indonezyjskiej tradycji znajomym podróżującego po jego powrocie). Rozpoczęliśmy znając lokalne warunki od znalezienia sklepu którego właściciel jest jednocześnie producentem. Dośc łatwo znaleźliśmy takowy - właścicielem był rzeźbiarz który w dokładnie tym samym pokoju rzeźbił w trakcie gdy my oglądaliśmy asortyment. Za ręcznie rzeźbiony batacki domek zwykły sklep chciał 50 000 rp, i tyle też płacili w większości biali, nabierający się na przylepioną cenę. Nasz rzeźbiarz zaczął od 30 000, zjechał do 20 000 kiedy zrozumiał że mówię po indonezyjsku, a kiedy zdeklarowałem chęc zakupu trzech sztuk i potargowałem się trochę, cena spadła do 10 000 rp za sztukę. Pozdrowienia dla wszystkich grubych Niemców płacących 50 000 za kawałek drewna i 25 000 za nasi goreng :*
Po zebraniu satysfakcjonującej ilości pamiątek wsiedliśmy na pokład promu powrotnego... i wymiękli widząc jaka pogoda czeka nas na drugim brzegu. Panie kapitanie, wpływamy w sztorm!
Wróciliśmy do Medanu się przegrupowac. Huma stwierdził że na dalsze wyprawy w tym miesiącu go nie stac, w związku z czym skontaktowałem się z przewodnikiem po dżungli, znajomym Agunga, wyspałem w klimatyzowanym luksusie pokoju Humy, zostawiłem tymczasowo zbędne rzeczy i wyruszyłem następnego dnia w okolicach południa do Bukit Lawang. Ale to już historia na kolejnego posta.
Muzyka jest gdzieś pomiędzy Gamelanem a Pacyfikiem, tradycyjna orkiestra nazywa się Gondang, a nazwę swą bierze od wiodącego instrumentu - dośc unikatowego zestawu strojonych bębnów.
Tradycyjny element stroju nazywa się Ulos, jest mniej więcej rozmiaru ręcznika i przewiesza się go przez ramię.
Niestety, artyści bardzo wyraźnie odbębniali codzienną pracę zarobkową i nie czerpali z niej szczególnej radości.
I jeszcze filmik z tegoż wystepu, mam kilka, ale mój net nie pozwala mi ich zuploadowac więc posłużę się znalezionym na youtubie filmikiem z dokładnie takiego samego występu:
Następnie skierowaliśmy się w stronę północnego skraju "wyspy" - po drodze było "źródło siedem smaków" i "japońska jaskinia" o które zahaczyliśmy - oba okazały się kompletnie niewarte uwagi, ale za to droga była piękna:
Następnie wjechaliśmy na górę blisko przesmyku z której widok był oszałamiający. Był tam również "królewski dwór", w mojej opinii niewart uwagi. Toteż widoki:
Następnego dnia wynajęliśmy rowery (błąd, bardzo duży błąd, po łatwości jazdy na motorach zapomnieliśmy jak górzysty jest teren) i resztkami sił dotarli do drugiego kluczowego muzeum, w którym udało mi się zakupic Ulos za 1/4 zwykłej ceny. Muzeum może się poszczycic zachowanymi kamiennymi "meblami" rady starszych i autentycznymi wnętrzami tradycyjnych domów.
Dnia następnego przystąpiliśmy do kolekcjonowania oleh-olehów (nieprzetłumaczalny zwrot określający pamiątki należne według indonezyjskiej tradycji znajomym podróżującego po jego powrocie). Rozpoczęliśmy znając lokalne warunki od znalezienia sklepu którego właściciel jest jednocześnie producentem. Dośc łatwo znaleźliśmy takowy - właścicielem był rzeźbiarz który w dokładnie tym samym pokoju rzeźbił w trakcie gdy my oglądaliśmy asortyment. Za ręcznie rzeźbiony batacki domek zwykły sklep chciał 50 000 rp, i tyle też płacili w większości biali, nabierający się na przylepioną cenę. Nasz rzeźbiarz zaczął od 30 000, zjechał do 20 000 kiedy zrozumiał że mówię po indonezyjsku, a kiedy zdeklarowałem chęc zakupu trzech sztuk i potargowałem się trochę, cena spadła do 10 000 rp za sztukę. Pozdrowienia dla wszystkich grubych Niemców płacących 50 000 za kawałek drewna i 25 000 za nasi goreng :*
Po zebraniu satysfakcjonującej ilości pamiątek wsiedliśmy na pokład promu powrotnego... i wymiękli widząc jaka pogoda czeka nas na drugim brzegu. Panie kapitanie, wpływamy w sztorm!
Wróciliśmy do Medanu się przegrupowac. Huma stwierdził że na dalsze wyprawy w tym miesiącu go nie stac, w związku z czym skontaktowałem się z przewodnikiem po dżungli, znajomym Agunga, wyspałem w klimatyzowanym luksusie pokoju Humy, zostawiłem tymczasowo zbędne rzeczy i wyruszyłem następnego dnia w okolicach południa do Bukit Lawang. Ale to już historia na kolejnego posta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz