czwartek, 11 lutego 2010

Sumatra Cz.6 - Dolina Harau

Harau leży relatywnie blisko Bukittinggi na mapie, ale w praktyce przedostanie się do niego jest sporą wyprawą. Najpierw musiałem dojechac angkotem z hotelu na stację autobusową. Następnie autobusem do Payakumbuh, kolejnym angkotem w Payakumbuh na bazar, stamtąd kolejny minivan wreszcie bezpośrednio do Harau, ufff. Niemniej, warto. Oj, jak bardzo warto. Zdecydowanie jedno z najpiękniejszych i najprzyjemniejszych miejsc jakie w życiu odwiedziłem. Dolina ta otoczona jest formacjami skalnymi o nachyleniu bliskim 90 stopni, tworząc swoisty raj dla wspinaczy. Zwykli turyści też mają co podziwiac, jako że w zasięgu spaceru jest 10 (słownie: dziesięc!) dużych wodospadów. Jest tylko jeden zorganizowany nocleg: Echo Homestay, jedno z najwspanialszych miejsc w jakich w życiu spałem. Ludzie są życzliwi, jeszcze życzliwsi gdy zrozumieją że przybysz mówi po indonezyjsku. Okolica niebywale sprzyja relaksowi, bardziej niż jakiekolwiek znane mi miejsce w Indonezji. Ruch zmotoryzowany śladowy, dookoła senne wioski, wybiegajace z lasu małpy, latające wszędzie cudowne motyle, cisza, relatywnie nieskażona natura, niewiele śmieci... Tak zapewne wyglądała Azja Płd-Wsch kiedy zachwycali się nią pierwsi dwudziestowieczni podróżnicy, zanim technologia pozwoliła miejscowym ludom rozmnożyc się ponad miarę...
Na początek sam Echo Homestay:

I jedziemy z widokami:



Niestety już po dwóch dniach musiałem opuścic to cudowne miejsce bo goniły mnie terminy. Dzięki (darmowej!) pomocy lokalnego farmera zdążyłem zobaczyc wszystko (podwiózł mnie wszędzie na motorze), a dzięki pomocy spotkanych w Harau przewodników - wrócic do Bukittinggi bezpośrednio, bez trzech przesiadek. Jeden z ich klientów zostawał w Harau na noc (mądra decyzja!), więc mieli wolne miejsce na motorze, które z radością mi udostępnili w zamian za zwyczajowe benzynę i obiad. W Bukittinggi przespałem się jeszcze jedną noc w tym samym hotelu po czym wczesnym rankiem odjechałem zakupionym wraz z biletem lotniczym bustransferem na lotnisko w Padang. Stamtąd do Jakarty, z niej kolejnym busem do Bandungu. Tym sposobem opuszczając hotel przed 6 rano w Bandungu byłem o 16... Niemniej, nie ma jak w "domu" ;)
"W domu" spędziłem tylko dwa dni przed kolejnym wyjazdem, co opiszę w następnym poście.

Trzymajcie się wszyscy ciepło w naszej ojczyźnie, tropikalne pozdro!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz